Administrator
Było to kiedyś urocze gospodarstwo. Stodoła, którą zwyczaj mieli nazywać domem idealnie nadawała się na przechowywanie ściętych zbóż. Rodzina mieszkała w niej od niedawna, ponieważ wcześniej musieli zadowolić się tylko zwykłym, słabym glinianym domkiem. Teraz dzięki dużym zarobkom ojca Erwerna mogli pozwolić sobie na wybudowanie takiego cuda. Posiadał on odziedziczone po dziadku pole pszenicy. Specjalizował się w swoim fachu bardzo dobrze... miał też plan przekazania swojemu synowi tajników uprawy roli, gdy ten ukończy 20 lat. Do tego czasu chłopiec miał tylko pomagać tacie w zbieraniu owoców jego ciężkiej pracy. Obok farmy znajdował się także malutki ogródek, którym opiekowała się w wolnym czasie matka Erwerna. Miejsce było naprawdę wspaniałe. Z okien widok skąpanych w słońcu pól był przyjemnością dla oczu. Było to jednak zbyt piękne. Coś musiało się w końcu stać...
W mgnieniu oka wszystko stanęło w płomieniach. Tajemniczy przybysz uciekł już, zanim Erwern zdążył spojrzeć na niego, aby chociaż rozpoznać twarz człowieka, który mógł dopuścić się do tak straszliwego czynu.
- Cholera! - zaklął głośno chłopak. Ale nie złapanie zbrodniarza było najważniejsze. Tak, dotarło do niego dopiero teraz co tak naprawdę się stało. Jego rodzice nie żyli. Dwa ciała leżały bezwładnie na stosie pszenicy, którą niedawno podpalono. Chłopak rzucił się w kierunku nie dosięgniętej jeszcze przez pożogę strony budynku. Dotarł do małych, drewnianych drzwi, po czym jednym silnym kopnięciem otworzył je. Szybkim wzrokiem ogarnął nowe pomieszczenie… nie trwało to jednak długo, zanim znalazł czego szukał – widły leżały oparte o taczkę dosłownie naprzeciw niemu. Wziął je i wrócił do miejsca śmierci rodziców. Było jednak gorzej niż się tego spodziewał. Pożar dotarł już do świeżo ściętych kłosów położonych blisko ścian. Cała stodoła płonęła! Gdzieniegdzie spadały belki z dachu. Erwern był naprawdę przerażony. Nie poddał się jednak, krok po kroku przesuwał się w stronę celu, uważnie obserwując sklepienie. Nie patrzył jednak pod nogi, więc nie dziwił się gdy się potknął. Wstał, za wszelką cenę próbując nie dotknąć ognia i w tedy usłyszał trzask, a potworna fala bólu przeszła przez całą jego głowę (-40 hp). Nic już więcej nie widział, tylko ciemność...
Miękka trawa zastąpiła łożę, czuł się jakby leżał we własnej pryczy. Wzrok wrócił, oddychając rześkim powietrzem napawał się teraz każdą chwilą. Ponownie przybył do świata żywych.
- Mocno się uderzyłeś. Miałeś szczęście, że byłem niedaleko. - to jego przyjaciel Autos wypowiedział te słowa. Siedział blisko Erwerna wcinając w najlepsze owoce daktylowca.
"To pewnie on założył mi ten opatrunek.". No tak, zapomniałem dodać, że miał całą głowę w bandażach.
Offline
Moderator
- Autos... Jak się cieszę że cię widzę. - powiedział do Autosa - Gdyby nie ty pewnie podzieliłbym los moich rodziców.
Rozejrzałem się w około spoglądając co chwilę na to co pozostało z farmy. W powietrzu unosił się jeszcze zapach dymu. Spróbował wstać... Nie umiał. Spojrzał na Autosa spożywającego owoce daktylowca.
- Autos! Tragedia się stała a ty owoce wp*******sz!
- Spokojnie! Erwern! Zjedz parę to poprawi ci humor.
- Może masz rację... - Powiedział Erwern częstując się daktylowcem.
Jedli tak przez jakieś 15 minut w milczeniu patrząc raz na siebie raz na ruiny farmy.
- Pomożesz mi wstać? - Zwrócił się do Autosa.
- Jasne... - Chwycił Erwerna za ramię i pociągnął do siebie.
Erwern wstał i się oparł o palik wystający z ziemi. Teraz zauważył że oprócz farmy spłonęło ogrodzenie sąsiada i całe bydło uciekło na pastwiska. Właściciel bydła był w mieście i załatwiał ważne sprawy, kiedy wróci będzie zły.
- Tobie łatwo mówić - Powiedzał Erwern. - To nie tobie spłonął cały dorobek życia
- Widzę że znowu zmierzasz do kłótni Erwern! Uspokój się! Ktoś ci podpalił dom bo sam by się nie zapalił. Widziałem kogoś jak biegł na południe i znikł za tamtą górą.
- Dobra... Wezmę to co ocalało i wyruszam. Hej... A może chciałbyć wyruszyć ze mną? - Zapytał się mimo że wiedział iż Autos jest zbyt leniwy by iść.
Offline
Administrator
- A co ja niby miałbym robić? - zapytał niezbyt zainteresowany tą propozycją.
- No wiesz... wyprawy, bitwy... Zarobilibyśmy trochę monet.
- Eee tam. Wolę siedzieć i pilnować bydła.
- Więc bycz się dalej. Nic Ci z tego życia nie przyjdzie! - nieco oburzony ruszył w stronę centrum wioski. Ból w głowie był nie do zniesienia. Erwernowi ledwo udało się minąć zgliszcza farmy. Potem było jeszcze gorzej. Co chwilę potykał się i przewracał. Wymęczony nieudolnymi staraniami wprawienia nóg w ruch usiadł na ziemi. Letnie słońce grzało przyjemnie w plecy...
"Ach! A może tak weznę przykład z Autosa? To przecież takie przyjemne!
Rozmyślenia przerwał mu jakiś wieśniak prowadzący wóz z pszenicą, zaprzęgany przez dwa konie.
- Co żeś se tak cupnął? Może gdzieś Cię podwieźć panocku, co?
- Hmm.. w sumie... Tak, do karczmy.
- To wsiadaj!
Erwern wskoczył na wózek i automatycznie rozsiadł się wygodnie. Podróż do centrum nie trwała długo. Już za chwilę chłopca przywitały delikatne zapachy pieczonego chleba dobiegające z wewnątrz karczmy.
zt
/Nie do/ pisze się oddzielnie - PiotraperPL
Offline